W pierwszej chwili poczułam niepokój. Niepokój tak wielki, że powodujący ucisk w brzuchu i chęć ucieczki. Chciałam się uszczypnąć i natychmiast obudzić z tego okropnego koszmaru… tylko, że to nie był koszmar – to było spełnienie jednego z moich marzeń – wizyta w Istambule.

15,5 miliona ludzi stłoczonych w jednym mieście. Chaos na ulicach. Przebodźcowienie. Mnóstwo kolorów, smaków, dźwięków i zapachów. Każda ulica jest tu niczym osobna historia z życia mieszkańców. Istambuł jest jak książka, która zaskakuje coraz to nowym wątkiem. To właśnie sprawiło, że poczułam się mniejsza od mrówki, ale również, że zakochałam się w tym miejscu.
Spędziliśmy tam 5 dni. To zdecydowanie zbyt mało, żeby poznać dobrze to miasto. Udało nam się jednak zobaczyć kilka ciekawych punktów.
To nie Pałac Tokapi, nie Grand Bazar, a nawet nie wizyta w Hagia Sophia zrobiły na nas największe wrażenie lecz chwile, w których po prostu mogliśmy zgubić się w labiryncie przecznic – wąskie uliczki i urzekająca architektura oraz obserowawanie tak wielu różnych sposobów życia w tej samej przestrzeni.


Niestety nie mogliśmy zobaczyć jednego z najciekawszych zabytków – Błękitnego Meczetu – trwał w nim remont i wszystko, co piękne zasłonięto ochronnymi panelami.
Przyjemną była wizyta na Bazarze Egipskim, a także na przylegających do niego handlowych alejkach. Jest on znacznie mniejszy od Grand Bazaru, ale dzięki temu, nie aż tak przytłaczający. Ma zdecydowanie bardziej lokalny charakter, podczas, gdy jego ogromny sąsiad, w lwiej części, przypomina zwyczajne centrum handlowe z masą produktów znanych globalnie marek.


Na drodze wiodącej ku malowniczej dzielnicy Balat, udało nam się odnaleźć nieco bardziej tradycyjne oblicze dawnego Konstantynopola. Spotkaliśmy tam wiele kobiet w czarnych czadorach i mężczyzn noszących kufi na głowach, co, wbrew pozorom, wcale nie jest tak popularne w Turcji.





Zachwycił nas między innymi także Meczet Sulejmana wraz z przylegającym do niego dziedzińcem. W tej ogromnej, hucznej, gwarnej metropolii, takie miejsca są niczym oazy. Ludzie przychodzą tu nie tylko, aby się pomodlić, lecz także odpocząć od hałasu, poczytać, spotkać się ze znajomymi czy zjeść posiłek. Przy niektórych świątyniach znajdują się nawet kosze do gry w piłkę! Bez względu na religijne deklaracje, punkty te pełnia istotną rolę w codziennej integracji mieszkańców.

Na jednej ulicy gwar ciężkiej robotniczej pracy – masowa produkcja butów i galaterii – zapachy tanich potraw z lokalnych stołówek mieszają się z fetorem kleju. Przecznicę dalej dominuje przepych i bogactwo, aleje wypełnione są imponująco prezentującymi się tureckimi słodkościami, wyszukanymi pamiątkami. Nie brakuje tu też ekstrawaganckich restauracji opierających swój obrót wyłącznie na turystyce. Wysokie i nowoczesne drapacze chmur i przepiękne Stare Miasto… Tradycja i innowacja żyją tutaj w unikatowej symbiozie. To miejsce, które choć może zmęczyć i przytłaczać swoim rozmiarem jest zdecydowanie warte uwagi.