O tym, jak zostałam etatowym ogrodnikiem i o długich spacerach wśród gór

Ostatni miesiąc spędziliśmy w Gülbahçe w okolicach Izmiru, gdzie zatrzymaliśmy się jako wolontariusze w hotelu dla kitesurferów. Choć ze względu na rozpoczynający się sezon i jeszcze nie najlepszą pogodę nie zdecydowaliśmy się na naukę surfowania, poznaliśmy ciekawych ludzi i przez miesiąc mieszkaliśmy nad samym morzem. Skorzystaliśmy też z pobliskiego naturalnego hamamu.

Na moment zamieniłam tam swoją pasję w sposób na życie. Mimo wielkiej miłości do roślin i wielu cennych wskazówek, przez lata przekazywanych mi przez mamę, babcię i tatę, ogrodnictwo w zupełnie innym klimacie, okazało się nie lada wyzwaniem. Nigdy wcześniej nie przyszło mi dbać o bananowce, drzewa oliwne, marakuje czy daktylowce. Nawet znane mi tak dobrze papirusy czy pelargonie rosły tutaj bezpośrednio w ziemi, a nie w doniczce, osiągając kilkukrotnie większe rozmiary. Jednak praca, którą się kocha, może być wspaniałą zabawą. Obserwowanie, jak ogród zmienia się na wiosnę, wypełnia kolorami i zapachami jest satysfakcjonującą nagrodą za zainwestowany wysiłek.

W wolnym czasie staraliśmy się zwiedzić nieco okolicy. Odwiedziliśmy wioskę Barbaros przeprawiając się przez góry na dziko. Nogi mieliśmy poszargane od kosodrzewiny (turecka roślinność w dużej mierze jest kolczasta), a twarze boleśnie przygrzało nam słońce, ale widoki były tego warte. Po drodze spotkaliśmy też żółwia – pierwszego na naszej drodze – nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że będą nam tak częstymi towarzyszami.

Wspomniana miejscowość słynie z festiwalu strachów na wróble, zwanych w tym regionie „oyuklar”. Podobno w maju, w trakcie trwania wydarzenia, mieszkańcy eksponują blisko 400 straszaków. Ślady celebracji widoczne są w całej wiosce również w pozostałe dni roku. Kukły rozstawione są niemal przed każdym domostwem. Przybierają one formy różnorodnych postaci – znaleźć można czarownice, lalki, bohaterów z bajek, przedstawicieli różnych profesji. Zdarza się nawet, że tworzą one całe scenki sytuacyjne, jak na przykład te imitujące chłopów siedzących na ławce pod jednym ze sklepów. Celem zainicjowanego święta miało być zatrzymanie młodych przed emigracją do dużych miast i promocja wioski oraz jej tradycyjnych wyrobów spożywczych. Celem ich spróbowania zaopatrzyliśmy się tu w suszone na słońcu pomidory u jednego z mieszkańców i zasmakowaliśmy pysznego gözleme, czyli placka pszennego nadziewanego szpinakiem.

Innym razem odwiedziliśmy Urlę, a w niej dzielnicę słynąca z ręcznie robionych produktów i tamtejszy bazar. To małe i sympatyczne miasteczko, ale raczej w typie turystycznego kurortu. Przy mojej niechęci do dużych miast, było jednak znacznie dla mnie przyjemniejsze niż Izmir. Tutaj, jak zwykle, poznaliśmy nowe smaki – w Turcji na każdym kroku natrafiamy na nieznane jeszcze potrawy, desery, napoje. Spróbowaliśmy salepu i kumru.
Salep to napój przyrządzony ze sproszkowanych bulw storczyka męskiego. Znany ze swoich delikatnych właściwości pobudzających, ale i zdrowotnych – wzmacnia odporność i przyspiesza regenerację. W smaku jest nieco budyniowy. Podaję się go najczęściej z dodatkiem cynamonu. Kumru to rodzaj kanapki podawanej na ciepło z serem, pomidorem i turecką wędliną. Charakteryzuje się specyficznym miękkim pieczywem posypanym sezamem – dla mnie zbliżonym do bułki hamburgerowej. To rodzaj fast foodu charakterystyczny dla okolic Izmiru.

Najciekawsza jednak okazała się wycieczka do Birgi. A w zasadzie droga, która pokonaliśmy, aby tam dotrzeć i wrócić. Wyprawa zajęła nam cały dzień, a my przemaszerowaliśmy około 20 kilometrów. Góry i morze zamykające się w jednym krajobrazie wywołują we mnie specyficzny rodzaj zachwytu. Widoki, które nas otaczały odbierały mowę. Przynosiły na myśl słowa Anne Frank, że „dla każdego, kto się boi, kto jest samotny albo nieszczęśliwy, stanowczo najlepszym środkiem jest wyście na zewnątrz, gdzieś, gdzie jest się zupełnie sam na sam z niebem, naturą i Bogiem. Bo dopiero wtedy, tylko wtedy, czuję się, że wszystko jest tak, jak powinno być i że Bóg chce widzieć ludzi szczęśliwymi wśród prostej, ale pięknej natury. Jak długo to istnieje, a będzie na pewno zawsze istnieć, wiem, że we wszystkich okolicznościach, istnieje zawsze pociecha na każde zmartwienie. I wierzę mocno, że natura potrafi ukoić każde cierpienie”.

Więc nawet, jeśli jesteście w wielkich miastach, znajdzcie chwilę żeby pobyć z przyrodą. Dotknijcie stopą trawy, ubrudźcie się błotem, poczujcie woń ziemi i budzącej się wiosny. Nie dajcie się strachom, szczególnie w tych trudnych czasach, idźcie do lasu, w góry, na łąkę i chłońcie tę pozytywność. Nie dajcie się żadnym niepokojom 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s