O pierwszych chwilach w Senegalu

Przed podróżami czuję zwykle mieszankę emocji. Szeroki wachlarz od strachu do ekscytacji. Kiedy lądowaliśmy, próbując sama siebie uspokoić spojrzałam przez maleńkie okienko i mówiłam do siebie „wszystko jest tu podobne do tego, co znam – jest trawa, są drzewa, budynki i ludzie”. Powtarzając to jak mantrę, próbowałam nie dopuścić do siebie myśli o spodziewanym szoku, który miałam za moment przeżyć.

Po wyjściu z samolotu, poczułam ciężki zapach ziemi, różniący się znacznie od każdego, który do tej pory czułam, ale mimo to uspokoił on moje rozbiegane uczucia. Na lotnisku czekał na nas przyjaciel, którego Mako poznał w poprzedniej podróży i u którego mieliśmy się zatrzymać. Taksówką ruszyliśmy w drogę do jego domu.

Oglądanie tego miejsca zza szyby wydawało mi się filmem. Jakbym oglądała kolejny z przewodników na YouTube. Ruda ziemia, dzieci grające w piłkę, stadion wreastlingowy, uliczni sprzedawcy, kolorowe turbany i ręcznie malowane autobusy, rozłożyste palmy i baobaby. Obrazy, które próbowałam oswoić od kilku miesięcy, przygotowując się do wyjazdu, pojawiły się przed moimi oczami.

W naszym samolocie nie było wielu Europejczyków, a w gęstwinie ulic Dakaru, zgubili się już całkowicie. Jasnym było, że będziemy się tu wyróżniać, choć na tę chwilę, tylko po zachowaniach dzieci, które najpewniej pierwszy raz w życiu miały kontakt z „toubab” (białym) mogliśmy przypomnieć sobie o tej znaczącej różnicy w naszym wyglądzie. Nie jesteśmy tutaj ani biali, ani czarni, jesteśmy po prostu ludźmi.

Po przyjeździe na miejsce, zostaliśmy przywitani domowym jedzeniem, serdecznością i entuzjazmem. Poczułam na własnej skórze czym jest senegalska „teranga” (gościnność), o której tak dużo czytałam.

Pierwsze momenty w tym kraju, choć zachwycające, nadal wydają mi się bardzo surrealistyczne. Jakbym znalazła się w centrum wydarzeń czyjegoś videobloga albo wystawy fotograficznej widzianej mimochodem na dworcu kolejowym.

Wieczór spędziliśmy spokojnie odpoczywając i rozmawiając na dachu jednego z dakarskich domów. Przysłuchiwaliśmy się przenikającym się dźwiękom adhanów (wezwań do modlitwy) z pobliskich meczetów, beczących baranów, okrzykom grających w koszykówkę mężczyzn, bawiących się dzieci i turkotem skuterów. Trwaliśmy tak otuleni mieszanką zapachu kadzidła bakhur i palonej marihuany, ostrym aromatem przypraw używanych do przygotowania posiłków i wonią kwitnących kwiatów roślin, o których istnieniu nie miałam pojecia.

Doświadczenie pobytu tutaj wydaje się odrealnione. Wszystko jest w jakiś sposób bliskie, ale jednocześnie znacząco inne. Jakbym brodziła w półśnie. Jakbym przeżywała coś, czego wcześniej nie byłam w stanie doświadczyć w miejscach, w których byłam. Obserwacja tutejszego życia poddaje w wątpliwość tak wiele z „europejskich” wartości. Znane mi wzorce kulturowe zdają się nie przystawać do doświadczenia senegalskiej codzienności. Jest to świat, którego nie potrafię na ten moment poddać ocenie, przesączony swoją odrębnością wymyka się moim słowom i opiniom. Zapisuje się jednak głęboko w sercu swoją sensualnością, mocą nakłaniania do refleksji i pewnego rodzaju dekonstrukcji tego, co wcześniej wydawało się zupełnie oczywiste.

2 myśli w temacie “O pierwszych chwilach w Senegalu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s